hip hop lata 90 polska
Sama muzyka hip hopowa w naszym kraju na szerszą skalę zaczęła pojawiać się natomiast na początku wczesnych lat 90-tych XX wieku. Pierwszą płytę hip hopową nagrał w Polsce zespół Salem (album pt. „Skate”), a następnie zespół Bad Master C. Pierwszą jednak cieszącą się naprawdę dużym uznaniem w branży muzycznej płytą
Polski Hip Hop 2023 Skladanka - Polskie Piosenki Hip Hop 2023-2024 (Polska Muzyka 2023 Hip Hop) We recommend you to check other playlists or our favorite mus
W latach 80-tych jednym z najbardziej popularnych gatunków muzycznych w Polsce był punk rock. Muzyka buntu, czarnych skór, glanów, kolorowych fryzur, ćwieków
Polska kultura hip-hopowa. Kagra, 2004 - Hip-hop - 229 pages. 0 Reviews. Reviews aren't verified, but Google checks for and removes fake content when it's identified.
Słuchaj RMF Polski hip hop na żywo. Muzyka, podcasty, audycje i najnowsze wiadomości. Chillout / Lounge R&B / Hip Hop Klasyczna Lata 80. / Lata 90. Dance
Site De Rencontre Gratuit Au Etats Unis.
Platynowy album Ostrego. Debiuty na pierwszym miejscu krajowej listy sprzedaży w wykonaniu Eldo i DonGuralEsko. Wysokie pozycje zaliczone przez Tedego. Udany "Prosto Mixtape" zmiksowany przez weterana rodzimej sceny, DJ-a 600V, ciekawy album z kobiecym rapem WdoWy, mocna pozycja ze Śląska firmowana przez Lukatricksa znanego długo jako Jajonasz. Dodajmy do tego świetne występy wspomnianych Eldo i Tedego na Superjedynkach oraz walczącego do końca w tym konkursie o tytuł "debiutu roku" Pjusa. Jest świetnie? "W 2009 r. polski hip-hop sięgnął dna. Nie chodzi tu już nawet o poziom artystyczny, bo trafiło się parę dobrych krążków, ale o kwestie wizerunkowe. Żenujący wyczyn Peji i ciągnące się w nieskończoność, coraz to bardziej żałosne przepychanki między raperami stały się pożywką dla mediów, dla których hip-hop jako cyrk, w odróżnieniu od hip-hopu jako kultury zawsze był atrakcyjnym tematem. 2010 r. wydaje się tak spektakularny, gdyż udało się od tego dna mocno odbić. Wypalił element zaskoczenia. Że niby kłótliwe, patogenne kółko wzajemnej adoracji przedstawiło płyty dające do myślenia, dojrzałe, na czasie ze światowymi trendami, a nawet czasem je wyprzedzające?! Jak to możliwe? A jednak" - zauważa optymistycznie dziennikarz "Przekroju" i "Życia Warszawy" Marcin Flint, który rodzimą scenę obserwuje praktycznie od jej początku. Skoro Flint uważa, że tak dobrze nie było od 2001 roku, oddajmy mu jeszcze na chwilę głos. Co takiego sprawia, że zapatruje się tak pozytywnie na nasz rodzimy światek rapowy? "OLiS to margines, mówimy o śmiesznych ilościach sprzedanych krążków, ale kiedy zobaczyłem jak moja matka patrzy z uznaniem na występy Tede i Eldo w Opolu, zrozumiałem jaką pozycję hip-hop sobie wypracował. Z obrzydzeniem spoglądający w stronę hip-hopu znajomi, z uznaniem komentują klip Vienia. Pękają mentalne bariery - i u artystów, i u słuchaczy. Powodów jest kilka. Wszyscy są starsi i siłą rzeczy dojrzewają z wiekiem, szeroka dostępność muzyki sprzyja zaś poszerzaniu horyzontów. Trzecim powodem jest bowiem to, że hip-hop jest inny. Gurala mogę śmiało rekomendować przyjaciołom słuchającym ethno, nad Wdową pochylą się również entuzjaści elektroniki, mało kogo dziwią klasyczni instrumentaliści we wspomnianym teledysku Vienia". Nawet jeśli OLiS rzeczywiście jest marginesem, to sam fakt coraz lepszej sprzedaży polskich płyt hip-hopowych cieszy. Powodów takiego stanu rzeczy jest kilka. Eldo zauważa ze śmiechem, że w końcu spełnił się postulat "kupujcie polskie rap płyty" z nagrania Grammatika "Friko" sprzed niemal dekady. Raper zauważa przy tym, jak ważną rolę - pozytywną - dla młodych fanów hip-hopu spełnia internet. Właśnie ten gatunek chyba najlepiej wykorzystał ekspansję sieci. Popowe gwiazdki wciąż korzystają głównie z nudnych do bólu rozgłośni radiowych. Dla wykonawców muzyki dance atrakcyjne są stacje telewizyjne, bo klipy z udziałem tańczących dziewczyn (co w Stanach jest domeną właśnie hip-hopu, a na naszej scenie przyjęło się średnio) i banalnych refrenów puszcza się często i gęsto. Wydawca płyt i były dziennikarz, Marcin "Tytus" Grabski z Asfalt Records, boomu w żadnym wypadku nie dostrzega i wydaje się być wręcz zmęczony pytaniem na ten temat. Rosnące wskaźniki sprzedaży utożsamia raczej z tym, że do głosu doszło pokolenie ludzi kolekcjonujących oryginalne nośniki. Chociażby dlatego Tytus nie porzucił jeszcze tłoczenia winyli, choć to zabawa wybitnie hobbystyczna. I nawet gdyby nie wszystkie płyty, które "rzuca" do sprzedaży znalazły nabywców, akurat on na ryzyko może sobie pozwolić. W końcu ma w swojej oficynie wydawniczej Ostrego i duet Fisz-Emade. W kontrze do opinii Grabskiego, mamy opinię Hirka Wrony. Jego zdaniem wszystko wygląda obecnie naprawdę okazale. "Już ubiegły rok pokazał poprzez płytę Soboty, że jest miejsce na zaangażowane teksty i dobrą produkcję. Matheo, Sir Michu czy pokazali, że potrafią skutecznie wspierać swoimi produkcjami raperów, którzy mają coś do powiedzenia. Szczerość przekazu oraz niebywały rozkwit tzw. podziemia dał efekt w postaci komercyjnego sukcesu niektórych artystów. Jednocześnie widać również rozwój uznanych firm: Tedego, Peji, Abradaba. Inną sprawą jest i wszystkich produkcji dużych form fonograficznych. Bo z jednej strony szuka się produktów pod Eskę, Zetkę czy RMF, a z drugiej wydaje się pseudo zaangażowane produkcje rockowe. Kolejna sprawą jest pojawienie się wykonawców, których twórczość inspirowana jest hip-hopem: popowego Mroza, dancehallowych East West Rockers czy też funkowo-jazzowej Sofy. I te wszystkie elementy wpłynęły na renesans hip-hopu" - połączył wiele elementów w zgrabną syntezę uznany dziennikarz, który przez wiele lat starał się pomóc rodzimej scenie w przebiciu się do mediów. To przecież za sprawą Hirka gatunek przebił się na festiwal w Opolu, co wielu osobom w Polsce na dobrą sprawę otworzyło oczy na to, że w naszym kraju da się nagrywać muzykę rodem z amerykańskich osiedli. DJ 600 V zauważył w rozmowie ze mną, że hip-hop być może wcale nie zaliczył kolejnego rozkwitu, tak samo, jak nie można było mówić o jego zmierzchu czy też śmierci. Zdaniem legendarnego producenta i didżeja, na którego twórczości i imprezach wychowały się tysiące fanów gatunku w Polsce, rap był i jest tak naprawdę jedyną alternatywą na papkę dominującą w mediach od wielu, wielu lat. I chociaż raz przeżywał lepsze okresy, raz gorsze, to za sprawą takich osób jak Molesta, Peja, ZIP Skład, czy Eldo, ciągle ten hip-hop swoje miejsce miał. Rap w Polsce poradził sobie bez pomocy wielkich sponsorów, wielkich mediów, wielkich pieniędzy pompowanych w produkcję. Czy to oznacza, że możemy mu wystawić laurkę i stwierdzić, że w 2010 roku jest z nim super? "Jako osoba nie związana zupełnie ze sceną hip-hopową, patrzę na nią nie tyle jako na samoistne zjawisko co na część, fragment poskiej muzyki w ogóle. I z tej perspektywy o żadnym boomie mowy nie ma. Cieszą mnie oczywiście nowe płyty Eldo, Czarnej Wdowy, Tedego, Vienia, Hemp Gru. Jestem pełen szacunku dla Tytusa, który już walczy jedenaście lat, a każde wydawnictwo sygnowane przez Asfalt (i nieodżałowane Teeto) trzyma wysoki poziom. Jestem też wdzięczny Kosiemu, Steezowi, Anuszowi za to, że sprowadzili do Polski cykl »Rap History«, czyli cotygodniowe imprezy poświęcone kolejnym rocznikom w ponad trzydziestoletniej już historii tej kultury. Bo jeśli nie znasz i nie szanujesz swoich korzeni jesteś po prostu nikim. Niesłychanie ważną i piękną robotę wykonuje Pono, który prowadząc fundację »Hey Przygodo« wykracza ze swoim rapem poza muzykę. Brakuje mi natomiast erupcji młodych talentów, takich na miarę OSTR-ego, Sokoła, Łony, którzy przebiliby się do powszechnej świadomości - mam nadzieję, że underground to prawdziwa kopalnia talentów, że geniusze słowa Te-Tris czy Muflon to nie jedyne diamenty. I na koniec ostatnia, dość przykra sprawa. Brakuje mi porządnego, solidnego tekstowo, graficznie i dostępnego w każdym kiosku magazynu poświęconego scenie hip-hopowej - specjalistycznego z jednej strony, ale pisanego językiem zrozumiałym dla niewtajemniczonych - ocenia Łukasz Kamiński z "Gazety Wyborczej", który okiem chłodnym potrafi dostrzec wiele kwestii, o których osoby ze środowiska mogłyby zwyczajnie nie pomyśleć. Wydaje się, że z perspektywy 2010 roku naszej scenie hip-hopowej można wystawić solidną czwórkę. Bardziej ze względu na samych artystów, którzy naprawdę regularnie dostarczają nam udane płyty oraz słuchaczy, którzy w końcu zrozumieli, że kupując regularnie płyty i chodząc na koncerty, pomagają artystom w nagrywaniu coraz lepszych płyt. Bez wielkich nakładów finansowych twórcy rodzimego rapu współpracują z twórcami klipów, którzy robią obrazki tak świetne, że aż boli ignorancja stacji muzycznych, nie mających odwagi wspomnianych teledysków puścić. Ważne jest też to, że hip-hop w Polsce rzeczywiście odnalazł swoje miejsce po bardziej alternatywnej stronie nie jako doczepka, tylko jeden z fundamentów. Zgodnie z tym, co mówi Flint: "Wszystko, nie tylko w skali Polski, raczej w skali świata, miesza się w tyglu, hip-hop czerpie i z hip-hopu się czerpie. Interesuje osoby, które nigdy rapem się nie interesowały. Zarówno te bliższe popu, jak i zakochane w alternatywie znajdą coś dla siebie. Żyjemy w czasach posthiphopowych". Jako dowód na to najlepiej posłużą występ Czesława Mozila na płycie WdoWy, udział AbradAba w trasie "Męskie Granie" u boku takich ikon rodzimej muzyki jak Tomasz Stańko czy Wojciech Waglewski. regularnie nominowany jest do różnych nagród w poważnych mediach, chociaż - paradoksalnie - część słuchaczy hip-hopu odwróciła się od niego, zarzucając, że ilość przedkłada na jakość. Vienio z Molesty od dawna bawi się klimatem, bo jak wielokrotnie powtarzał hip-hop to dla niego taka sama miłość, jaką kiedyś był rock i punk. Wszystko idzie zatem w dobrą stronę. I chyba może cieszyć, że wciąż w zgodzie z odwiecznymi zasadami hip-hopu, czyli szczerze, z uśmiechem, pasją i coraz większą otwartością. Jeśli jeszcze rok czy dwa lata temu scena jako całość (fani, artyści) była na rozstaju dróg, to dziś widać wyraźnie, że kolejne kroki wykonano we właściwym kierunku. A to czy kroków tych było dwa, cztery czy osiem, pozostawmy każdemu do indywidualnej oceny.
Dla nas rap to była czysta zajawka. Chodziliśmy do szkoły, a po lekcjach, kiedy mieliśmy wolne, robiliśmy muzykę. Całymi dniami - w tygodniu, w weekendy. To było nasze życie - mówił Rahim, członek legendarnej Paktofoniki, w wywiadzie dla studenckiego magazynu "Detalks", opisując początki sceny hiphopowej w Polsce. Nieco dosadniej ten okres wspominał Abradab: - Wierzyliśmy, że sukces tkwi w wyrazistości, więc poszukiwaliśmy jej różnymi sposobami. To wszystko połączyło się jakoś z jaraniem gibonów. Zaczęliśmy palić marihuanę, więc odbieraliśmy rzeczywistość inaczej, intensywniej. Choć patrząc na obecny wysyp nowych składów hiphopowych, może się to wydać nieprawdopodobne, ale rap to wciąż muzyka elitarna. Tak jak jeszcze kilkanaście lat 90. to interesujący okres w historii naszego kraju nie tylko ze względu na transformację ustrojową. Odkąd Depeche Mode wydali kultową płytę "Violator" ze słynną różą na okładce, subkultura depeszów odważniej wkroczyła do Polski, a popularność święciło pogardliwe powiedzenie: Depeszowca wal z butowca. Dzięki Andrzejowi Horubale, szefowi rozrywki Programu 1 TVP w latach 1994-1996, Polacy pokochali wokalistki spod znaku Justyny Steczkowskiej, Edyty Bartosiewicz i Kasi Kowalskiej. Potrzebujący muzyki wyłącznie do tańczenia odnajdywali się w święcącym triumfy nurcie disco polo, a i pop wydawał się dużo bardziej ambitny niż obecnie - na pewno wciąż pamiętacie charakterystyczną melodię z "Flecików" Kayah, prawda? Do tego dochodził powoli rozwijający się rynek koncertowy, dzięki któremu w 1996 r. zobaczyliśmy w Warszawie samego Michaela Jacksona z jego spektakularnym "HIStory Tour". I gdzieś między "Białym misiem" a "Dziewczyną szamana", między kolejnymi przebojami przynoszonymi przez britpop, na uboczu, wśród blokowisk i dymu ze skrętów marihuany, znajdował się rap. Towarzyszyły mu nieodłączny walkman, czapki z daszkiem i szerokie spodnie. - Na tle tego, co się działo w polskiej muzyce, byliśmy kosmitami - przyznał Abradab w rozmowie z "Newsweekiem". Kaliber 44, założony przez niego w 1994 r. skład hiphopowy, to absolutny ewenement na polskim rynku muzycznym. Grupa produkująca tzw. psychorap szybko zyskała popularność wśród rodzimej młodzieży, a jej płyty zapisały się złotymi wersami nie tylko w historii polskiego hip-hopu, ale w historii polskiej muzyki w ogóle. Gdzieś równoległe aktywność zawodową rozpoczynali Liroy, Tede i Peja. Jednym z członków Kalibra był Piotr Łuszcz - Magik - osoba, którą ludzie nie tylko z branży określają mianem artysty kompletnego. Filar najpierw Kalibra 44, a potem Paktofoniki - grupy, o której traktował przebój kinowy "Jesteś bogiem". Rahim tak wspominał powstanie utworu, w którym trójka młodych chłopaków ze Śląska rapowała: "(...) ty też jesteś bogiem, uświadom to sobie, sobie". - Kiedy Magik pierwszy raz zarapował mi fragment "Jestem bogiem", oczy wyszły mi na wierzch. Zadzwonił i nawijał: "Jestem bogiem, jestem bogiem", a jego mama gdzieś w tle: "Tak, chyba samozwańczym". Eksperci nie mają wątpliwości - hip--hop się przyjął, ponieważ bodaj jako jedyny gatunek muzyczny dosadnie opowiadał o rozczarowaniach transformacją ustrojową. - Te teksty były jeszcze bardziej autentyczne niż wyznania punkowców z lat 80. - mówi mi osoba pracująca w jednej z wytwórni hiphopowych. - Dokładnie z tego samego względu popularność zyskał film "Psy". On też pokazywał, że w tej nowej rzeczywistości nie jest wcale tak spoko - dodaje. Jest to o tyle fascynujące, że hip-hop początkowo nie mógł liczyć na przesadne zainteresowanie ze strony mainstreamowych mediów. Tak jest w sumie do dzisiaj - szersza publiczność przypomina sobie o rapie dopiero przy okazji premiery filmu "Jesteś bogiem" czy dzięki egzotycznym duetom w stylu Focusa i popełnił samobójstwo w 2000 r. Wyskoczył przez okno swojego katowickiego mieszkania, osiem dni po premierze płyty "Kinematografia". Raperzy, którzy mieli okazję z nim pracować, podkreślają, że tym samym skończył się w polskim hip-hopie pewien ważny okres. Fani do dziś prześcigają się w analizie twórczości Łuszcza pod kątem późniejszych, tragicznych wydarzeń. Na forach internetowych czytamy, że w odtworzonym od tyłu utworze "Plus i minus" (Magik napisał słowa) słyszymy: "Jeszcze cztery". Kawałek opublikowano w 1996 r., a więc cztery lata przed samobójczą śmiercią obelga dla rapera? "Sprzedał się". Peja już jakiś czas temu nawijał: "A ja kocham hip-hop i ten hip-hop nienawidzę. Z chujowizny szydzę, dla artystów ja kibicem". Pierwszym autentycznym komercyjnym sukcesem rodzimego rynku raperskiego była płyta Liroya "Alboom" z 1995 r. Już wtedy zaczęły się oskarżenia pod adresem "scyzoryka z Kielc", że nie jest tak bardzo undergroundowy jak jego koledzy po fachu oraz że rapuje po angielsku. Abstrahując od poziomu artystycznego twórczości Liroya, należy zauważyć, że dzięki niemu (a może przez niego?) rapem zaczęły interesować się najważniejsze media. Mimo początkowej niechęci wobec hip-hopu wykształciła się moda na ten gatunek muzyki, a takie składy jak Wzgórze Ya-Pa 3 zapraszane były choćby do RMF FM, gdzie długo opowiadały o swoich dokonaniach. - Była to po trochu moda, ale przede wszystkim świeża muzyka, która przebiła się wśród tej skostniałej kry pływającej po oceanie polskiej muzyki. W pewnym momencie dla wielu hip-hop stracił urok nowości i trochę naturalnie boom na ten gatunek zniknął - wspominał Abradab na łamach "Detalks". Nim jednak to się stało, fani rapu otrzymali jeszcze kilka przełomowych wydawnictw na czele ze "Skandalem" Molesty - grupy muzycznej założonej z inicjatywy Vienia. Sam Vienio bardzo ewoluował od czasu, gdy kojarzono go raczej z "gangsterskim" rapem (wystarczy posłuchać tekstów z płyty "Skandal") - rok temu wydał interesujące wydawnictwo "Profil pokoleń vol. 1", na którym złączył hip-hop z klasykami polskiej muzyki, z Tomkiem Lipińskim, Kapitanem Nemo, Sztywnym Palem Azji czy Dariuszem co ważne - raperzy niemal od początku doceniani byli przez rodzimy rynek muzyczny, o czym świadczą liczne nagrody Fryderyków przyznawane twórcom hip-hopu. Zanim dla rapu powstała osoba kategoria, statuetką uhonorowany został Liroy. I JESZCZE RAZ KASAWspółczesna scena hiphopowa nie przypomina już tej z czasów Paktofoniki i Slums Attack. Grubson opisał to niegdyś tak: - Dawniej hip-hop robiło się stricte dla zajawki, a teraz mnóstwo gości robi to dla siana i nawet się z tym specjalnie nie kryją. Raperzy mają zgoła inne problemy niż ich starsi koledzy. Internet jest na tyle powszechny, że własne bity może stworzyć niemal każdy. A co najważniejsze - nie odtworzy się tego specyficznego okresu Polski lat 90., dzięki któremu eksplozja popularności rapu stała się jednym z najważniejszych zjawisk społeczno-kulturowych w ostatnich 25 latach. Wystarczy popatrzeć na dokonania najpopularniejszych obecnie propagatorów rapu: Pezeta, Sokoła, czy Eldo. Zresztą rzeczywiście istotnych artystów jest tyle, że nie sposób ich wszystkich wymienić. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że hip-hop stał się bardziej poetycki, wymagający. Jeden z dziennikarzy muzycznych powiedział mi niedawno, że poezja zatoczyła koła: - Wraca pod postacią piosenek. Teksty polskich raperów to obecnie najpiękniejsze słowa na rodzimym rynku w tym wszystkim pojawił się również kłopot z jednoznacznym określeniem, co właściwie jest hip-hopem. Ale czy to problem? Dla raperskich konserwatystów, którzy uważają, że Afromental czy Marika to w żadnym wypadku nie jest hip--hop, owszem. Odrzucając jednak wszelkie dyskusje o poziomie artystycznym, należy zauważyć, że rap, podobnie zresztą jak każdy gatunek muzyczny, ewoluował. Wciąż słyszymy multum agresywnych tekstów z obelgami pod adresem policji i autentyczne teksty o problemach w domu czy jaraniu marihuany. Ale oprócz tego na polskiej scenie zadomowili się autorzy nawijający o problemach z dziewczynami czy rapujący w gwarze śląskiej. Jak BU - muzyk z wytwórni MaxFloRec założonej przez Rahima - który tłumaczy fanom, że gwara mu się bardzo podoba, bo otwiera w tekstach zupełnie nowe wybierze słuchacz, to już jego indywidualna sprawa. Ważne, żeby po odsłuchu z pełnym przekonaniem powtórzył za Peją: "Jest jedna rzecz, dla której warto żyć - hip-hop i nie zmienia się nic".
Kolejną imprezę z cyklu Sound Bombing wypełni klasyczny hip-hop lat 90. wyselekcjonowany przez jednych z najlepszych krakowskich didżejów w tej kwestii - Przeplacha ze Stylowej Spółki Społem i Pat Patenta, członka Mako Boko. Sobota, 12 marca, godz. 21, Błędne KołoDzięki agencji GoodTunes podczas imprezy obędzie się krakowska premiera oficjalnego DVD Hip Hop Kemp 2010. Na wielkim ekranie w Błędnym Kole zobaczycie takich artystów, jak Chali 2na z Jurassic 5, Talib Kweli czy Foreign Beggars, fragmenty festiwalowych wywiadów, materiały z backstage'u. Będziecie także mogli nabyć oryginalne kempowe gadżety, w tym wspomniane DVD i koszulki. Przypomnienie o tym kultowym festiwalu to ukłon w stronę klasyki i undergroundu. To także znakomity pomysł na porządną imprezę w klimacie stricte hiphopowym, których ostatnio brakowało w Krakowie. (PLATKA)
Pierwsza dekada XXI wieku to twoje muzyczne preferencje? Lubisz różnorodne utwory w klimacie popu, rocka, dance, hip-hop? W takim razie kanał Radio ZET 2000 jest idealnym wyborem. Oryginalni artyści i muzyka przełomu wieków. Włącz kanał Radio ZET 2000 i przypomnij sobie muzyczny świat sprzed kilkunastu lat. Posłuchaj przebojów takich wykonawców jak: Anastacia, Wilki, Beyonce, ATB, Bruno Mars, Katarzyna Kowalska, Pink, The Black Eyed Peas, Rihanna, Myslovitz. Wybierz kanał Radio ZET 2000 i ciesz się ulubionymi hitami na okrągło.
hip hop lata 90 polska